______pozwólmy wspomnieniom dzieciństwa______


____________znów zobaczyć świat______________

________by i nasze dzieci poznały ich czar_________

5 maja 2010

"URBANEK Z FAJECZKĄ" Helena Bechlerowa



Jeśli wydaje Wam się, że w przedszkolu po dzieciach sprzątają panie specjalnie do tego zatrudnione,  to się grubo mylicie. Wieczorem, gdy sale są już opustoszałe i powinno być wszędzie cicho jak makiem zasiał, właśnie wtedy do głosu dochodzą zabawki. Tak, bo one mówią i czują! Tylko, że dzieci nie mają ani czasu ani pewnie ochoty na to, by ich wysłuchać. Tylko żołędziowy Urbanek, stojący na półce z kaktusem, może poświęcić im więcej czasu i uwagi. Ma wtedy dużo pracy, bo ciągle ktoś go woła i prosi o pomoc. Ale on bardzo to lubi i chętnie do każdego podchodzi. To nic, że jest malutki. Ze wszystkim sobie poradzi, bo ma wielkie serce. Raz lalka wisiała bezwładnie na krzesełku, to znów biedny tygrysek nie mógł wydostać się spod autka lub też pajacyk nie potrafił wrócić do swojego kącika. A wszystko to wina ciągle zabieganych i nieuważnych przedszkolaków. Powinni troszkę bardziej dbać o swoje zabawki. One jednak nie mają nikomu tego za złe, przeciwnie. Cieszą się, że sprawiają radość, proszą tylko o to, by każdą z nich odnieść na miejsce, gdzie czują się bezpiecznie.



Ale Urbanek pomaga również dzieciom, to przy wycinaniu podaje nożyczki, a przy rysowaniu potrzyma kredkę. Przypomi o bajeczce, gdy na polu deszcz i nie można wyjść na plac zabaw, a dzieciom się nudzi. Prawdziwy, cichutki,  prawie niewidzialny przyjaciel. Tak płynie czas w przedszkolu. Wśród śmiechu, czasem płaczu i kłótni, ale Urbanek czuwa nad tym, by wszystko co złe i nieprzyjemne szybko się skończyło. Dlatego też wszyscy postanowili mu się odwdzięczyć i zrobili dla niego domek z dębowych liści, gałązek i żołędzi. Taki jak nasz bohater miał prawdopodobnie w lesie, myślały sobie dzieci. Postawili nowe lokum na oknie, obok przyjaciół ludzika - kasztanowego jeża, plastelinkowej sarenki i żołedziowej myszki. Dobrze mu tutaj i chyba nie wróci już do lasu na wiosnę, bo czuje się tu potrzebny i kochany.

Ach, rozmarzyłam się trochę. W prawdzie nie chodziłam do przedszkola, ale za to córka codziennie przynosi stamtąd gorące relacje i czuję się zawsze jakbym to ja tam cały dzień przebywała. A, że Ola uwielbia tam czas spędzać to ciesze się, że będzie miała co wspominać w dorosłości.
Największym jednak atutem tej książeczki, wedóług mnie oczywiście, są arcypiękne ilustracje. Nie mogę się od nich po prostu oderwać. Prawdziwe dzieła sztuki! Pozwoliłam sobie więc na to, by wkleić ich więcej, byście sami je ocenili. Mnie urzekly i oczarowały!
Zdecydowanie Halina Krajnik to mój faworyt w tej dziedzinie.

"A jednego dnia za oknem zaczął padać pierwszy śnieg. Padał, padał, aż na parapecie leżała wkrótce biała puchowa pierzynka. Przyfrunął wróbelek. Czyk-Czyk, spojrzał w szybę i popatrzył na Urbanka. Urbanek pyknął ze swej długiej fajeczki.
- Co robisz, Czyku-Czyku? - zapytał.
- Witam zimę - odpowiedział Czy-Czyk. - Trochę się cieszę, a trochę się boję. Cieszę się, bo pierwszy raz widzę śnieg. A boję się, bo ten śnieg przysypie wszystko i ani okruszyny nie znajdę na śniadanie.
Urbanek mocnej pyknął z fajki.
- Znajdziesz dużo okruszynek. Zobaczysz. Przyleć tu co dzień na śniadanie."

Biuro Wydawnicze "Ruch", Warszawa 1967

1 komentarz:

  1. Z przyjemnością zanurzyłam się w zapomniany świat znakomitej literatury dziecięcej- świetny pomysł miałaś tym blogiem, wiele z opisanych przez ciebie książeczek mam do dziś i czasami podczytuję, choć dzieckiem przestałam być daaawno temu... Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń