______pozwólmy wspomnieniom dzieciństwa______


____________znów zobaczyć świat______________

________by i nasze dzieci poznały ich czar_________

28 czerwca 2010

"O KOTKU KTÓRY SZUKAŁ CZARNEGO MLEKA" Helena Bechlerowa





































Uroczy zbiorek kilku opowieści z lasu, łąki i pola, gdzie główni bohaterowie - zwierzęta przeżywają swoje radości i smutki. 
O tym jak kotek Fąfelek, kozioł Bródka i zajączek Trzykłaczek szukali dla siebie butów, podkówki i hulajnogi.





































Jak jeżyk służył wiernie lisowi za szczotkę do ogona, po czym się zbuntował i odtąd się jeży na jego widok. Może się też dowiedzieć skąd zebry, żyrafy i tygrysy mają pręgi, pasy i łaty na sobie. 
O tym jak koziołek Rogatek chcąc się upiększyć zrobił z siebie pośmiewisko.





































Jak kogucik Koralik dziwił się, że ktoś inny budzi przyrodę do życia po zimie. 
O wstydzie lisa, dzika, kozy, i jeża, którzy przestraszyli się wielkiego cienia małego zajączka szaraczka.





































O tym jak lis stracił swoją czapę na zimę oddając ją księżycowi.
Jak dwa misie: Mrum i Gawrotek pomagali upiec ulubione pączki. Sami musieli skosić pszenicę, zanieść ziarno do młyna, a mąkę do piekarza.  
O tym jak wzajemna pomoc kogucika i zajączak uchroniła ich od pewnej śmierci w szponach jastrzębia. 
O tym jak biały kotek chcąc być jak jego przyjaciel koloru czarnego robił wszystko, by tak się stało. Siedział więc w czarnej piwnicy, ubrudził się sadzą w kominie, aż wreszcie szukał czarnego mleka.





































O tym jak mała myszka Cichonóżka zaprosiła do swojego małego domu większych od siebie przyjaciół, przez co norkę utraciła. 
O dziwnym domu ślimaka Sałatka, z oknem, firanką, kominem i światłem. 
O dwóch przyjaciołach: koguciku Filonie i kaczorku Kwiku, którzy nie potrafili pomóc sobie w chwili zagrożenia, każdy martwił się bowiem tylko o siebie. 
Jak widać samo życie. Bajki mają to do siebie, iż tak naprawdę traktują o nas, ludziach. Tak było już dawnej i jest do tej pory. To najłatwiejszy sposób ukazania naszych jasnych i ciemnych stron. Szkoda tylko, że nic temu nie winne zwierzęta muszą przez to tak cierpieć. I znosić nasze okropne charaktery grając takie role.





































Dodam, że spotkałam na aukcjach inne wydanie tejże książeczki tyle, że z ilustracjami Marii Mackiewicz. Nie oglądałam ich jednak w realu. Podejrzewam jednak, że są równie mistrzowskie jak te. Hanna Krajnik cieszy oczy moje i mam nadzieję, że również i Wasze.I tym razem nie zawiodła swoich wielbicieli. Coś wspaniałego!
Bardzo żałuję, że tylko takich rozmiarów można umieszczać takie arcydzieła!!!

"- To ja , jeż - odezwał się ktoś za drzwiami.
- Wejdź, jeżyku! - zapraszała myszka.
Ale jak tu wejść? Norka taka maleńka! Głowa i przednie łapki jeża są już w norce, ale reszta nie chce się zmieścić.
- Jestem odrobinę grubszy od ciebie, myszko - tłumaczy się jeżyk."



Nasza Księgarnia, Warszawa 1968

25 czerwca 2010

"LISIA CZAPA" Marek Głogowski




Ciężko żyć zwierzętom w lesie zimą. Nie od dziś to wiemy. Ale mróz tego roku był szczególnie dotkliwy. Szczególnie dla lisa Klemensa, któremu marzły od silnego zimnego wiatru uszy. Robił co mógł by przetrwać tę srogą porę roku, ale kiedy ból był nie do wytrzymania postanowił, podobnie zresztą jak wiele innych mieszkańców lasu, zamówić sobie ciepłą czapę z włóczki u Sowy. Jak się można było spodziewać,  długo musiał czekać w gigantycznej kolejce do dziupli słynnej pani Uszatej. To jednak i tak nie zagwarantowało mu zdobycia dodatkowego odzienia. Jakże się męczył biedny lisek! Kiedy wreszcie Sowa zrobiła na drutach upragnioną czapę było już za późno... Co się wydarzyło? Zaglądnijcie do książki.
Jeśli nie zdobędziecie w bibliotece pięknego wydania z ilustracjami Haliny Krajnik, to odsyłam do tekstu tego samego autora, ale z nowoczesnymi rysunkami Elżbiety Gaudasińskiej.

Marek Głogowski (ur.1947) - polski poeta i prozaik, autor utworów i słuchowisk dla dzieci oraz tekstów piosenek, dziennikarz i tłumacz. Absolwent Wydziału Filologii Polskiej i Słowiańskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
W latach 1970-74 pracował jako redaktor w Państwowym Wydawnictwie Muzycznym, a w latach 1974-1984 na takim samym stanowisku w Teatrze dla Dzieci Polskiego Radia. W roku 1986 został z kolei kierownikiem redakcji utworów dla dzieci w wydawnictwie Nasza Księgarnia.
W roku 1968 rozpoczął zawodowe pisanie tekstów piosenek utworem Lepiej późno niż wcale dla Stana Borysa i zespołu Bizony. Piosenka ta została uhonorowana I nagrodą w Telewizyjnej Giełdzie Piosenki. Utwory z jego tekstami można usłyszeć też w wykonaniu takich artystów i zespołów muzycznych, jak np.: Wojciech Gąssowski, Irena Jarocka, Krzysztof Krawczyk, Skaldowie, Trubadurzy.



"Z każdym dniem było mi teraz coraz zimniej. Spadł śnieg i chwycił mróz. Nie ruszałem się prawie ze swojej nory. Przeczytałem wszystkie listy, jakie kiedykolwiek dostałem od znajomych i odpisałem na nie po kilka razy. Wreszcie nadszedł umówiony termin. Okręciłem głowę ręcznikiem i udałem się do Uszatej Sowy. W drzwiach spotkałem sroki-bliźniaczki.
- O, Klemens! W turbanie na głowie! Jaki zabawny! - skrzeczały jedna przez drugą.
- Jeszcze trochę cierpliwości, Klemensie - powiedziała Sowa - już niedługo będziesz miał najpiękniejszą i najcieplejszą czapę na świecie.
Sowa musiała mi to powtórzyć kilka razy, bo uszy zmarzły mi do tego stopnia, że nic a nic nie słyszałem"

Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1977

22 czerwca 2010

ZEGAROWY KRÓL" Jerzy Afanasjew

Historia Królestwa Czasu. Smutne i ponure raczej było to miejsce. Same zegary miarowo odmierzające upływające sekundy, minuty i godziny. Nie ma tu życia, choć zewsząd słychać tykanie. Jedynie Król Czasu pojawia się tam by ciągle nakręcać zegary i je naprawiać. Pewnego dnia jednak zdarzyło się coś nieplanowanego i burzącego dotychczasowy porządek. DO królestwa wpadła dziecięca piłka, która król wystrzelił na niebo zamiast słońca. Zdezorientowane zegary zbuntowały się i ukarały nieuważnego władcę. Mechanizmy wciągały do swoich metalowych wnętrz siwą, długą brodę króla. Dziś ludzie uważają, że dzięki temu każdy zegar żyje i czuje.




Jerzy Afanasjew (1932-1991) - pisarz, poeta, reżyser. Autor ponad 30 książek, w tym biografii "Okno Zbyszka Cybulskiego". W 1980 roku odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wraz z żoną Aliną napisał dla dzieci również "Czarodziejski Młyn"z pięknymi ilustracjami Teresy Wilbik. Na podstawie książki powstał film animowany oraz lalkowa sztuka teatralna. W tym roku doczekaliśmy się reprintu tejże lektury w ramach serii Mistrzowie Ilustracji wydawnictwa Dwie Siostry.
Gabriel Rechowicz (pseud. Gaber, ur. 1920) -  polski artysta grafik, dekorator wnętrz, autor grafik i ilustracji do książek. Beata Tyszkiewiecz to jego siostrzenica.






"Gdzieś na świecie dzieci bawiły się piłką. Raz jedno z dzieci rzuciło piłkę za daleko. Piłka toczyła się cały dzień i całą noc, całe lato i całą zimę. Minęła wszystkie sady, w których rosną czerwone jabłka, wszystkie kolorowe ogrody świata - te duże jak parki i te małe jak doniczki - ogrody, w których rosną i róże, i łopuchy.
I buch! - przeleciała przez dziurę w strasznie wysokim płocie, wprost do Królestwa Czasu."

Nasza Księgarnia, Warszawa 1962

17 czerwca 2010

"KOSI-KOSI ŁAPCI" Lech Pijanowski



Taka prościutka, skromna i niby banalna treść książeczki, a ile radości dała dzieciom to powiedzieć dużo to... mało. Kilka linijek wiersza wzbudza ciekawość i pytania. Dla kogoś, kto w życiu nie widział zwierząt  hodowlanych, wiejskich, większych niż kot i pies, to była niesamowita frajda. Ilustracje są tak piękne i sugestywne, że nie sposób nie poczuć ich obecności. Dziś gospodarstwo rolne nie kojarzy się naszym pociechom z niczym szczególnym. Ale ja pamiętam i bardzo tęsknie za wakacjami spędzanymi rokrocznie u babci i dziadka, gdzie czuło się prawdziwą wolność, naturę, obserwowało przyrodę. To było takie naturalne, a zarazem takie potrzebne. Konie, krowy, świnie, kaczki, gęsi, indyki, wszystko to żyło na jednym podwórku, a ja z bratem nie odstępując dziadków na krok przeżywaliśmy każdy dzień jak ostatni. Było tyle zabawy, uciechy, ale i pracy również. Nikt jednak nigdy nie narzekał. Pomagaliśmy karmić, wypasać, doić, kosić i zbierać siano, plewić oraz siać. A przy tym oczywiście psocić! A jakże! Nie mamy z tego  czasu prawie żadnych zdjęć, ale wspomnienia zapisały się w głowach i sercach. Chciałabym by i moje dzieci miały, może nie takie, bo nikt na wsi nie mieszka, ale równie piękne wspomnienia i przeżycia z lat najmłodszych.

"Jest tu konik kary
i kaczek dwie pary,
krówka w duże łaty
i piesek kudłaty"

Nasza Księgarnia, Warszawa 1984 (1956)

16 czerwca 2010

"W WOJTUSIOWEJ IZBIE" Janina Porazińska


Jak to dawniej bywało w wsi, co się działo i robiło? Jak się dziatki bawiły, a dorośli krzątali? Kto w izbie żyje i pociesza maluchy? Co jedli i jak spali? Ciekawi jesteście? Zaglądnijcie do tej prostej i pięknej książki. Wierszyków tam bez liku i świetne ilustracje Olgi Siemaszko. Prawdziwy unikat.

           "Pod kominem
-Co chrobocze pod kominem?
                        - Tyci skrzat.
- A z dawności w izbie siedzisz?
                       - Tysiąc lat.
- Pojdźże się pokumać z nami.
                       - Kłaniam w pas.
- A nie zrobisz ty nam krzywdy?
                       - Kocham was."


                  "Wy, dorośli - to nie wiecie...
Wy, dorośli - to nie wiecie,
co się czasem w izbie plecie:
                   Jakie idą tam pogwarki
                   i z tej szparki, i z tej szparki.
Jak pod ławą coś przemyka,
wyjrzy z matki kaftanika.
                  Hyc! - w dwojaki wraz się schowa.
                  Kichniesz - powie:
                  - Bywaj zdrowa!
Siędziesz w kucki u komina -
na kolana ci się wspina.
                - Zmrużysz oczy - już ciętuli,
                 śpiewa słodko:
                - Luli... luli...
A co bajek nocą plecie!...
O tym, starsi - wy nie wiecie."


Czytelnik, Warszawa 1968

9 czerwca 2010

"CHODZI, CHODZI BAJ PO ŚCIANIE"



Wiersze i kołysanki dla każdego. Piękne, nastrojowe, uspokajające i usypiające. Kto w domu ma nie-śpiocha wieczornego powinien do tej lekturki zaglądnąć.



Śmietanka polskich poetów i poetek spotyka się tu, na kartach tego niby małego albumiku, by umilić czas wieczornego spokoju i zasypiania. By ukoić nerwy i zwrócić uwagę na to, czego nie zauważamy w chaosie dnia codziennego.

   


A szata graficzna? Same smakołyki! Bo jak sami możecie się przekonać ilustracje Zbigniewa Rychlickiego urzekają. Wspaniałe połączenie.



Nic dodać nic ująć, tylko czytać, oglądać i... spać. 
Miłych i kolorowych snów.



Dziś możemy spotkać współczesne wydanie z  Media Rodzina pod tym samym tytułem, gdzie zamieszczono 31 wierszyków Kazimiery Iłłakowiczówny z  ilustracjami Pawła Pawlaka.

"Idzie niebo ciemną nocą,
ma w fartuszku pełno gwiazd.
Gwiazdy błyszczą i migocą,
aż wyjrzały ptaszki z gniazd.
Jak wyjrzały - zobaczyły
i nie chciały dalej spać,
kaprysiły, grymasiły,
żeby im po jednej dać!
- Gwiadki nie są do zabawy,
tożby nocka była zła!
Ej! Usłyszy kot kulawy!
Cicho bądźcie!... A,a,a...
                                         Ewa Szelburg-Zarembina


W ogródku
cichutko,
choć to jeszcze wcześnie...
Wzdychały,
szumiały
kwitnące czereśnie...


Słowiku,
muzyku,
w czereśniach pod gankiem,
ciurlikaj,
turlikaj,
śpiewaj kołysankę...
                                        Józef Czechowicz


Z popielnika na Wojtusia
iskiereczka mruga:
-Chodź, chodź... bajkę ci opowiem.
Bajka będzie dłu...ga:


Była sobie Baba Jaga,
miała chatkę z masła.
A w tej chatce same dziwy!...
Psst...
Iskierka zgasła.


Z popielnika na Wojtusia
iskiereczka mruga:
-Chodź, chodź... bajkę ci opowiem.
Moja będzie dłu...ga...
                                      Janina Porazińska




Nasza Księgarnia, Warszawa 1984

7 czerwca 2010

"APOLEJKA I JEJ OSIOŁEK" Maria Kruger





Apolejka jak każda królewna, nawet moja domowa, marzy o pięknym życiu. Nudzi się jednak swoją bezczynnością i często wygląda z okna. Dzięki temu była świadkiem czegoś niezwykłego. Otóż pewiem kominiarczyk po wypiciu wody ze studzienki zamienił się w osiołka. Nim krolewna zdążyła zareagować zwierzak zjadł jabłuszko w sadzie i stał się znów chłopcem. Ale kiedy przystojny królewicz, przychodzący w gości do dziewczyny, zamienił się w osiołka, musiała pomóc biedakowi się odczarować, bo sam nie wiedział jak to zrobić. I tak zaczyna się ciekawa historia. A będzie się działo, bo jak na złość, na drzewie pozostało jedno jabłuszko, które na dokładkę nie chciało być zjedzone i poturlało się aż do miasta. Czy osiołek i królewna zdobędą je, czy królewicz odzyska swą ludzka postać? Czy wystarczy tylko zjeść owoc? Opowiastka rodzi odwieczne pytanie o istotę miłości i jednocześnie odpowiada mniej popularnym stwierdzeniem, że liczy się tylko wnętrze człowieka, a nie jego powierzchowność.


"Na najmniejszej, najcieńszej jabłoneczce, na samym jej wierzchołku, rosło jednak jeszcze jedno czerwone jabłuszko.
Zakołysalo się, zakołysało od tego potrząsania i bęc - spadło pod nogi Apolejce.
Schyliła się, aby je podnieść. Ale wieża stała na wzgórzu i czerwone jabłko zaczęło się toczyć w dół coraz dalej i dalej.
- Musimy je schwytać! - krzyknęła Apolejka. I w jednej chwili wskoczyła na grzbiet zasmuconego, burego osiołka.
- Pędź osiołku! Biegnij, ile masz sił!
Tak więc zaczęła się pogoń. Czerwone jabłko toczyło się po wąskich polnych dróżkach i po szerokich drogach, mijało lasy i zagajniki, turlało się po dużych mostach i małych mosteczkach.
- Ach, prędzej, prędzej, osiołku! - szeptala Apolejak. - Musimy schwytać to jabłko!"

Nasza Księgarnia, Warszawa 1982

5 czerwca 2010

"DLACZEGO W ZOO NIE MA SMOKÓW" Friedrich Feld

                                 


Czy kiedykolwiek Wasze dziecko o to spytało podczas wizyty w ogrodzie zoologicznym? Moje jeszcze nie miały nawet okazji ku temu, ale szykujemy je na wyjazd do Krakowa na wakacjach, więc może paść i takie pytanie. W końcu przecież w tylu bajkach i opowieściach przewija się postać bardziej lub mniej sympatycznego smoka, iż może to się wydać maluchom dziwne, że nie można go zobaczyć w Zoo. Wszystko przed nami, ale odpowiedź już mam, więc spokojnie czekam na wspólne podziwianie żywych zwierząt. A wszystko zaczęło się w dalekiej krainie, dawno temu, kiedy smoki jeszcze chodziły po ziemi, mało tego, one przyjaźniły się z innymi czworonożnymi mieszkańcami. Jednym z nich był niedźwiadek panda, który ciągle skarżył się naszemu małemu bohaterowi Lin Ho na wrogich i złych ludzi. Smoczek ten był jeszcze mały i nie rozumiał tego. Należał bowiem do bardzo miłych, grzecznych w swym rodzie. Często rozmawiał ze swoją mamą o tym dlaczego wszyscy się go boją, skoro on nic złego nikomu nie chce robić. Mądra mama próbowała wyjaśnić mu zawiłości ludzkiej psychiki, ale Lin Ho w swej dziecięcej naiwności wciąż pragnął zaprzyjażnić się z człowiekiem. Ćwiczył uśmiechy, choć z paszczy buchały płomienie, bronił ludzi, choć panda opowiadała o chciwych łowcach, mosiężnych klatkach i niewoli w Zoo. Nic go nie przekonało. Wręcz przeciwnie, oddał swój ognisty oddech niedźwiedziowi, by w ten sposób zbliżyć się do nieznanych mu istot i dać się im polubić. Niestety nic dobrego jednak to nie przyniosło.  Niemiła i bardzo niezbezpieczna przygoda jaką przeżył dała mu nauczkę na całe życie. Rozczarował się przy tym wielce i rodem ludzkim, i światem. To przykre jak gorzkie lekcje czasem musimy przejść by poznać prawdziwe życie. I to od małego. Ale tego chyba nie da się uniknąć.  Im prędzej nasze młode latorośle poznają reguły i zasady kierujące światem, tym lepiej dla nich. Mniej żalu i porażek w dorosłości. Sami wiemy, że tylko na własnych błędach człowiek nauczy się najwięcej. Oby do przodu!

Rosenfeld Friedrich 1902–1987 właściwe nazwisko austriackiego pisarza ("O kotku, który zgubił swój cień", "Niewidzialna orkiestra", Wyprawa po znaczek pocztowy", "Papuga z Isfahanu")

"Mały smoczek Lin Ho, nic złego nie przeczuwając, siedział uśmiechnięty na skraju drogi i czekał na ludzi.
- Oni wcale się mnie nie boją - cieszył się w myśli. - Może nawet zechcą mnie pogłaskać..."
Jednakże żaden z trzech łowcówani myślał pogłaskać małego smoczka. wdrapali się wszyscy trzej na drzewo, rozwinęli siatkę i zarzucili ją na biednego małego Lin Ho.
Mały smoczek już się nie uśmiechał. Jego serce łomotało głośno.
- Nie spodziewałem się tego po was! - mruknął. - Ale poczekajcie: mam ostre pazury i spiczaste kolce w ogonie. Zobaczycie, rozerwę waszą sieć na strzępy!
Napiął się, natężył i bijąc ogonem, i szarpiąc pazurami rozdarł sieć w paru miejscach.
Niestety, żadna dziura nie była tak duża, aby mógł się przez nią prześlizgnąć. A gdy się tak miotał i szarpał, zaplątywał się coraz bardziej, aż w końcu sieć omotała go całkowicie. Dyszał i sapał, ale z jego paszczy nie tryskały polomienie.
- Wsadźcie go jak najprędzej do klatki! - zawołał jeden z łowców niecierpliwie. - Żelazne pręty są mocniejsze niż jego kolce i pazury!
i biedny mały smoczek Lin Ho, zanim się spostzregł, został wpakowany do klatki z żelaznymi prętam. Spróbował przednimi lapami odgiąć pręty, nie starczyło mu jednak sił. Udało mu się tylko wysunąć między prętami ogon i zaatakować nim ludzi. Ich ubrania szybko zamieniły się w strzępy, ale łowcy niewiele sobie z tego robili."

Nasza Ksiegarnia, warszawa 1974

1 czerwca 2010

"ODWIEDZIŁA MNIE ŻYRAFA" Stanisław Wygodzki

Wydawnictwo "Dwie Siostry" ma w zwyczaju (nadzwyczaj dobrym dodam, zwyczaju) i nie tylko oczywiście, wznawianie dawnych świetnych tytułów, w dodatku z odświeżaniem szaty graficznej starych wydań.

Stąd ich seria "Mistrzowie ilustracji". I tu możemy, obok innych znakomitości, znaleźć właśnie pozycję :"Odwiedziła mnie żyrafa". Ale nie o współczesnym lecz dawnym, pierwszym wydaniu tej książki (z 1967 roku) chcę napisać, bo takie wpadło mi i mojej córce w ręce niedawno. No i musimy przyznać, że nas zachwyciło. Spokojna, pełna uroku opowiastka o przemiłej żyrafie, która wpadła do Warszawy w odwiedziny, by się po prostu przewietrzyć. Gospodarz mieszkania, do którego zapukała bohaterka zdumiał się, ale przyjął gościa z otwartymi ramionami, jak przystało na dżentelmena. Jak się okazuje Żyrafa to bardzo towarzyskie i nietuzinkowe zwierzę. Od razu zaprzyjaźniła z właścicielem przytulnego domu zyskując swym wdziękiem i orinalnością jego sympatię . Taki był początek tej niezwykłej znajomości. Ale nie skończyło się na jednym zdziwieniu i zdumieniu gospodarza. Na każdym kroku bowiem żyrafa wprowadzała pewien zamęt w życiu i samym mieszkaniu pana domu. Należało przecież poprawić mały ręcznik, niski przysznic i lustr w łazience, czy krótki kabel od telefonu (był to bowiem starodawny telefon z osobną słuchawką, dziś z komórką nie byłoby problemu:-). A że czuła się jak u siebi,e nie krępowała się wcale zwracać uwagii na mankamenty wyposażenia drobnego mieszkania, wielce utrudniające poruszanie się wysokiej żyrafie i pełne zagoszczenie w "człowieczym". Wszelkie jej prośby i życzenia grzecznie zostały przyjęte i spełnione. Nawet zwykły poczęstunek nie był taki zwykły i prosty w realizacji. Można rzec, że raczej dość skomplikowana to była sprawa, bo żyrafa jadała tylko rzeczy długie, przez wzgląd na swą poczciwą szyję. Herbatkę zaś i kawę zwykła była pić tylko z porcelany, a dlaczego ? Tego można, a nawet należy dowieć się oczywiście z książeczki, bo przecież całości zdradzić nie można. Wielką bowiem frajdą było przeczytać i oglądnąć tę bajkę. Zachęcam, bo warto sięgać do lektur naszego dzieciństwa czy pokolenia naszych rodziców i dziadków. Spokój i dziecinnie błogie poczucie bezpieczeństwa nas czeka przy tej historyjce. Prosta i skromna fabuła, bez żadnych dziwadeł, smoków, magii i księżniczek, ale bardzo stateczna i dostojna, jeśli można to tak ująć. Dodam jeszcze tylko parę słów od siebie o autorze, bo jego biogram jest niezwykle interesujący. Stanisław Wygodzki bowiem pomimo dramatycznych przejść i nieakceptowanych w latach 60 i poźniejszych, poglądów politycznych zachował w sobie optymizm i dziecięcą radość życia co zaowocowało kilkoma książkami dla najmłodszych. Poza tym był przede wszystkim wiernym swej ideologii komunistycznej i żydowskiej wydając artykuły i audycje radiowe na temat walki partyjnej. Był więc niewygodny w kraju co spowodowało wygnanie pisarza i pobyt w Izraelu. Uciekał też w poezję, gdzie wylewał swe żale po stracie rodziny i córeczki w obozie koncentracyjnym. Co do ilustartora to nie potrzeba chyba przybliżać sylwetki Mirosława Pokory. Wszyscy znają i kochają jego rysunki. Akurat w tej wiekowej książeczce obraz i słowo wzajemnie się uzupełniają i przenikają. Nie sposób jednego oderwać od drugiego. Pewnie dlatego doceniono ten tandem po prawie 50 latach, odkurzono i wnowiono, by nadać książce rangę klasyki i przybliżyć następnemu pokoleniu. Nie wolno zapominać o takich perełkach!


Nasza Księgarnia, Warszawa 1967